SIOSTRZANY DEBIUT NA VEGANMANII

Niedzielę można podsumować chyba jednym słowem: Szaleństwo:). Szaleństwo w kuchni, szaleństwo w domu, szaleńcze tempo na Veganmanii i szaleńcze zmęczenie na zakończenie...ale jaka satysfakcja i radość:) Dzisiaj opowiemy Wam trochę o naszym debiucie na Veganmanii - przygotowaniach, realizacji i samej Veganmanii, tym razem widzianej ze strony wystawcy. Tak więc zaczynamy.



Słowem wstępu musimy przyznać, że udział w Veganmanii był pomysłem bardzo spontanicznym i forsowanym przez M. z uporem maniaka. Było oczywiście wiele obaw, zmiennie raz u jednej, raz u drugiej z nas. Bo co jeżeli coś nie wyjdzie, albo się nie wyrobimy z czasem? Jak się zaprezentować na tle firm, kawiarni i ekskluzywnych cukierni? Było wiele wątpliwości. Jednak nie poddałyśmy się. Chciałyśmy wyjść do naszych czytelników, poznać opinie o naszych wypiekach, pokazać, że roślinne wypieki mogą być pyszne, smakowite, a do tego proste w przygotowaniu i wcale nie tak drogie jak mogłoby się wydawać.
Debaty na temat menu na wydarzenie były długie. Ostatecznie zrezygnowałyśmy z dań obiadowo - śniadaniowych  i postanowiłyśmy pokazać się od tej najsłodszej strony. Dobór konkretnych ciast i ciasteczek był przemyślany. Pokazałyśmy to co same lubimy najbardziej i co jest naszą wizytówką - jagielnik na spodzie orzechowym, tofurnik cytrynowy na spodzie z ciastek Oreo, tort czekoladowo - kokosowy z dżemem malinowym i owocami, muffinki marchewkowe oraz czekoladowe, rogaliki z truskawkami w polewie czekoladowej oraz z lukrem z posypką orzechową, bułeczki cynamonowe oraz pączki z dziurką - lukrowane, pudrowane, z posypkami. Wszystko oczywiście w 100% roślinne.




Przygotowań było wiele. Chciałyśmy zadbać o detale. Ku wielkiej uciesze K., która “ uwielbia” prace ręczne niemal dwa dni poświęciłyśmy na robienie i wycinanie flag na muffinki, robienie wlepek na torebki, cenniki i inne delikatne dekoracje.


Tutaj wielkie brawa należą się córeczce K., która dzielnie nas wspierała od początku i z zaangażowaniem włączyła się w przygotowania i oczywiście testowanie wypieków;p.



Były ogromne zakupy, były wyliczenia, planowanie stoiska i robienie pater na wypieki ze starych winyli. Ale najważniejszy był podział pracy.

Chciałyśmy, żeby wszystko było świeże i apetyczne, dlatego wypieki zaczęłyśmy późnym popołudniem a skończyłyśmy na 2,5 godziny przed początkiem Veganmanii.
Żebyście mogli zasmakować w świeżutkich bułach, rogalach i pączkach o 4 nad ranem w niedzielę zasuwałyśmy jak szalone, a razem z nami nasze domowe piekarniki, które takiego maratonu jeszcze nie przeżyły. Ale dały radę. My również, chociaż podziękowania i podziw należą się naszym najbliższym, którzy nie tylko znosili nasze nerwy, zmęczenie i marmolenie, ale jeszcze dawali wsparcie. Zwłaszcza mąż K. , który był naszym dostawcą, kierowcą, doradcą, chwilami nawet tragarzem i z uśmiechem na ustach przetrwał ostatnie kilka dni ( a kumulacja naszego stresu i nerwów bywa groźna;p).

Około 10 pojawiłyśmy się w Sztuce Wyboru, gdzie błyskawicznie dziewczyny z Otwartych Klatek pokazały nam stoisko i zorganizowały krzesła, aby K., mogłaby przysiąść razem z dzidzią w brzuchu.


Zabrałyśmy się za przygotowanie naszego stoiska. Już przed 12 nasze domowe wypieki znalazły swoich amatorów. A nasze obawy szybko zostały rozwiane, kiedy słodkości zaczęły znikać w mgnieniu oka. Hitem hitów okazały się pączki z dziurką. Tort zniknął ze stołu w ciągu godziny.


Po 2 godzinach na naszym stole świeciło już nieco pustkami. Zmęczenie dawało się nam jednak we znaki, a nasza dzielna 8 latka, również zaczynała opadać z sił.


Dlatego przed 17 szczęściarze mogli już nabyć ostatnie muffinki za promocyjne 2 złote:) . Kilka chwil po piątek wyruszyłyśmy do domu.
Czy było warto ? Zdecydowanie. Pomimo zmęczenia, nerwów i ogromu przygotowań fajnie było usłyszeć, że było smacznie, zapytania o nasz lokal, słowa uznania i docenienie naszej pracy. Jeszcze bardziej budujące było to, że byli i tacy, którzy do nas wracali po więcej:)


Ale Veganmania dla nas była też miejscem magicznym i wyjątkowym. Tyle wegańskich możliwości wyboru nie trafia się co dzień. I tutaj miałyśmy okazję zobaczyć jak to wygląda, kiedy nie przychodzisz jako gość, ale jako osoba, która również prezentuje swoje specjały. Niestety z ubolewaniem musimy przyznać, że brakowało nam czasu. Kolejki miejscami były nie do przejścia, kiedy trzeba było zadbać o swoje stoisko. Nie udało nam się zatem dostać do krakowskiej ekipy z Vegab :(, ani spokojnie przejść się po całej Sztuce Wyboru. Korzystałyśmy jednak z pyszności jakie otaczały nas na piętrze. Gdyby nie Panie z Food Art Company mogłyśmy nie doczekać końca;p Udało nam się załapać na wegańskie lody, zjeść bułę z falafelami od MUKA BAR, niesamowitą baklavę od Ottomańskiej Pokusy i imponujące detalami słodkości od Physalis. Mamy jednak pewien niedosyt i mamy nadzieję, że to nie ostatnia Trójmiejska edycja.

Wielkie podziękowania dla Otwartych Klatek, dziewczyn, które nie tylko ogarniały wszystko, ale mocno nas wspierały i pomagały na każdym kroku. Sztuka Wyboru w niedzielne południe zamieniła się w wegańską ziemię obiecaną!

Kto Nas odwiedził? Jak wrażenia? Czekamy na wasze relacje:)

Etykiety: , , ,